czwartek, 25 sierpnia 2011

Vrots-Lover i rower.


Dostałem w prezencie zegarek po dziadku. To naprawdę wspaniały zegarek. Z czerwonym paskiem, ekologiczny, nie wymaga baterii, porusza go sprężynka. Czas pokazuje z dokładnością co do godziny, ale czemu się dziwić - wyprodukowany został w szczęśliwym kraju, w którym nikt nie liczył czasu. I, nie wiedzieć czemu, w miejscu '3' na cyferblacie widnieje '7' - babcia twierdzi, że to datownik, który zatrzymał się po wsze czasy na niedzieli, sprytnie przewidując nadejście komunizmu. 
W jednym z rankingów, jakie przeglądałem kiedyś w pracy (taką miałem interesującą pracę) mieszkańcy Wrocławia są najszczęśliwsi w Polsce. Może więc dlatego precyzja tramwajów w stolicy Śląska przypomina mój radziecki zegarek? Są niepunktualne, źle oznaczone i powoli wloką się przez centrum, jakby zawsze trwało święto a nikt się nigdzie nie spieszył. Wrocławska komunikacja miejska ma opinię najgorszej w kraju zupełnie słusznie. Nie zmieni tego ani jeden plus przy numerze linii. W opinii większości pasażerów sytuację ratuje jedynie fakt, że podróże są darmowe. O, przepraszam, to się wytnie!
We Wrocławiu rozgorzała więc dyskusja na temat metra. O tyle dziwna, że wszyscy chcą je kopać pod ziemią, jakby słowo "metro" pochodziło od ilości metrów pod poziomem morza, gdzie należałoby je umieścić. Znam ja jednak polski zapał w  budowie kolei miejskiej - w Warszawie już to przerabialiśmy - czekać nie warto. To tylko marzenia (kto jednak zabrania marzeń?).

Jest jednak we Wrocławiu od niedawna wynalazek z dziedziny zbiorowej komunikacji niespotykany w innych polskich miastach. Od metra znacznie lepszy. 
Rower miejski. Rozwiązanie niedrogie i wprost idealne, gdy chce się uniknąć podróży tramwajem. Lubię jeździć rowerem. To najlepszy sposób na poznanie miasta. Wiaterek chłodzi, słoneczko opala a ja sobie mknę na dwóch kołach, całkowicie neutralny dla ekosystemu, niczym radziecki zegarek nakręcany. Tak, chciałem wypróbować koniecznie Wrocławski Rower Miejski - tym bardziej, że pierwsze 20 minut jazdy jest za darmo – już nawet oficjalnie.
Zgodnie z instrukcją, zarejestrowałem się na stronie internetowej. Mając kartę kredytową można to zrobić błyskawicznie, ja jednak zgubiłem karty a bank jakoś uparcie nie chce mi przysłać nowych. Zarejestrowałem się więc, korzystając z opcji przeznaczonej dla przeklętych w BIK-u, którzy kart nie mają. Już po kilku dniach uaktywniono moje konto.
I tak wypożyczyłem swój pierwszy rower. Spojrzałem podekscytowany na mapkę usianą różnokolorowymi kropeczkami, które oznaczają stacje postojowe. Niestety, jedynie kilkanaście wskazuje realnie istniejące stacje. Reszta - to marzenia. Ale co tam, czemu władze miasta nie mogą pomarzyć? Warszawa marzyła o podziemnej kolejce przez 80 lat i w końcu doczekała się jednej linii. Kto zabrania marzeń?
Na rower wsiadłem przy Hali Targowej i postanowiłem na początek dojechać do Placu Grunwaldzkiego. Nie miałem zresztą wielkiego wyboru - bo kropki prawdziwe znajdują się prawie wyłącznie w centrum miasta. 
Muszę przyznać, że po Wrocławiu jeździ się szczególnie przyjemnie. Ścieżki rowerowe są. Kierowcy nawet na nich nie parkują a  ludzie czasem po nich nie chodzą. Jest dobrze - pomyślałem, jadąc w strugach deszczu po brukowanej uliczce - po co nam tu metro, skoro jest rower? Przyjemniej i zdrowiej będzie we Wrocławiu. Nie kupujcie też masażera z telezakupów, drogi wrocławskie są dużo lepsze w rozbijaniu cellulitu. 
Dotarłem wreszcie zmoknięty do Placu Grunwaldzkiego. Nawet zmieściłbym się w przepisowych 20 minutach, gdybym tylko wiedział, gdzie na tym samochodowym skrzyżowaniu pełnym świateł znajduje się stacja postojowa. O tym, by postawić drogowskazy, nikt nie pomyślał. Mam więc takie marzenie, by oprócz stacji, system roweru miejskiego wzbogacić o znaki, wskazujące, jak do nich dojechać. Skoro władze miasta mogą marzyć, to dlaczego nie ja? A co tam! Nikt nam nie zabrania marzeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz